26.5.11

Recenzja: Au Pair Clubbing – Melissa De La Cruz

Au Pair Clubbing – Melissa De La Cruz
Wydawnictwo i data : Amber 2007-04-20
Seria: Au Pair
Ocena:  * * *

Opis wydawnictwa:
Minął rok od poprzednich wakacji. Trzy operki znowu są w odlotowym kurorcie.

Eliza wraca do Hamptons z dumnie podniesioną głową - już nie musi być opiekunką; zaczyna pracę w nowo otwartym nocnym klubie. I decyduje, że najwyższy czas odzyskać Jeremy’ego.
Jacqui przyjeżdża z mocnym postanowieniem - tym razem będzie opiekunką idealną, taką że po wakacjach państwo Perry polecą ją znajomym i będzie mogła zostać w Stanach. Ale w realizacji tych planów przeszkadza jej pewien zabójczo przystojny Francuz.
A Mara dalej błyszczy w towarzystwie, baluje, wmawia sobie, że już jej nie zależy na Ryanie, flirtuje z innymi chłopakami i zapomina o starych przyjaciółkach...

Jak bohaterki Au pair potrzebne od zaraz poradzą sobie z nieoczekiwanymi burzami uczuciowymi i przekonają się, czy nadal łączy je przyjaźń?

Recenzja:

Wiem, że recenzja pierwszej części tego cyklu do pochlebnych nie należała. Nasuwa się pytanie – po co sięgać po drugą? Tak więc -  przeczytałam, gdyż kupiłam już bardzo dawno, no i bez sensu, że by stała na półce, nieruszona.  Chyba się ze mną zgadzacie?

Zacznę od bohaterów. W pierwszej części byli płascy, a ich charakter określały tylko wymyśle marki ciuchów, samochodów, a nawet jedzenia… Muszę przyznać, że w drugiej części, Melissa De La Cruz postarała się rozwinąć ich osobowości tak, że nabrały wyrazistości. Był to spory krok do przodu, choć nie można powiedzieć, iż autorka wyzbyła się  całkowicie sztampowości i stereotypów.

Mimo, że w kategorii ‘bohaterowie’ zaobserwować można było progres, to z fabułą stało się zupełnie coś innego - wkradła się nuda, towarzysząca stałej przewidywalności.  Powtarzające się wydarzenia po prostu mnie dobijały, ale dało się przebrnąć. Oczywiście, treść była niewymagająca, tutaj nie zaszły żadne zmiany. 

Język nadal bardzo kolokwialny, ale nie przekraczał granic przyzwoitości.  Dzięki temu autorka zachowuje pewien realizm powieści. Denerwowały mnie tylko ciągłe wstawki po francusku. Przecież nie każdy musi znać ten język. To jednak minus dla wydawnictwa, przecież zawsze można wstawić przypisy.
I to by było na tyle. Obiecuje, że od teraz biorę się za poważniejsze książki…

Ostateczna ocena:  5,1/10

21.5.11

Recenzja: Kochaj i tańcz. 20 lat wcześniej – Manula Kalicka

Kochaj i tańcz. 20 lat wcześniej – Manula Kalicka
Wydawnictwo i data: W.A.B 2009-04-09
Ocena: * * *
Opis wydawnictwa:
Najnowsza powieść Manuli Kalickiej rozwija historię rodziców Hani, głównej bohaterki filmu Kochaj i tańcz, z Izą Miko i Mateuszem Damięckim w rolach głównych. Rolę matki Hani, Basi, zagrała w musicalu Katarzyna Figura, a Janka ? Jacek Koman. Powieść rozgrywa się w dwóch planach, współcześnie i 20 lat temu. Rok 1983. Basia, nieśmiała studentka romanistyki, poznaje Janka, utalentowanego tancerza. Wkrótce połączy ich pierwsza, młodzieńcza miłość, która jednak nie wytrzyma próby czasu. Gdy Basia zachodzi w ciążę, Janek znika z jej życia i wyjeżdża do Nowego Jorku. Tam odnosi ogromny sukces. Rok 2008. Młoda dziennikarka Hania dowiaduje się od matki, że wbrew temu, co słyszała przez całe życie, jej ojciec żyje i mieszka za granicą. Jest nim legendarny Jan Kettler, który po przeszło dwudziestu latach pobytu za granicą przyjechał do Polski, by wyłonić uczestników turnieju European Show Dance.

Recenzja:
Widziałam już kilka opinii na temat tej książki, ale to nie one zachęciły mnie do kupna, tylko cena. Otóż weszłam do Matrasa, a tutaj proszę bardzo… TRZY ZŁOTE. ZA KSIĄŻKĘ. TYLKO TYLE. JEJ. Nawet się nie wahałam – kupiłam i pełna szczęścia wyszłam z księgarni. Potem pozycja leżała troszkę na półce, bo czasu brakowało na przeczytanie, aż w końcu się zdecydowałam. I oto co myślę:

Przewidywalna. Nic mnie nie zaskoczyło, ani nie zdziwiło. Wszystko toczyło się według utartych już schematów.  Zakazana miłość wygrywa. Pojawia się  pierwszą miłość, która zgodnie z powiedzeniem nigdy nie rdzewieje.  I tak dalej. Podczas czytania miałam wrażenie, że autorka niezbyt się wysilała.  Tak jakby jedynym jej pomysłem  na tą pozycję było uzyskanie popularności  dzięki tytułowi, który odwołuje się do (raczej) popularnego filmu.

Język był tragiczny i przechodził ze skrajności w skrajność. Czasem był wyrafinowany, a czasem bardzo potoczny. Nieraz pojawiały się archaizmy. Śmieszyło mnie to, że te same osoby, co kilkadziesiąt stron zmieniały sposób mówienia. Jakie to nierzeczywiste. W każdym razie, książka dużo straciła przez  niezwykle sztucznie tworzone wrażenie ‘lekkiego pióra’. 

Bohaterowie byli bez wyrazu, nawet tych głównych nie dało się poznać bliżej. Są zupełnie  bez charakteru.  Więzi, kreowanych pomiędzy nimi, wcale nie można zaobserwować. Wiemy, którzy to przyjaciele, a którzy to kochankowie, ale tak naprawdę odbywa się to na zasadzie:” Patrzcie – to jest Sławek, ja go kocham” i nic poza tym.
Dobra, mogłabym wymieniać dalej, ale sama widzę jaka nieskładna ta recenzja, więc kończę podaniem jednej zalety: czyta się ją szybko i bez znudzenia. Nie ma tu dłużyzn. Co chwilę przenosimy się w czasie, co dostarcza dynamiki. Polecam fanom filmu „Kochaj i tańcz”, którego ja sama jeszcze nie oglądnęłam.

OCENA: 5,5/10

17.5.11

Recenzja: Au Pair potrzebne od zaraz – Melissa De La Cruz

Au Pair potrzebne od zaraz – Melissa De La Cruz
Wydawnictwo i data : Amber 2006-01-01
Seria: Au Pair
Ocena:  * *
Opis wydawnictwa:
Mara, Eliza i Jacqui zostają opiekunkami dzieci megabogatej rodziny z Nowego Jorku, w najmodniejszym, najbardziej ekskluzywnym wakacyjnym kurorcie. Eliza do niedawna była jedną z nich, ale jej ojciec stracił wszystko: apartament w Nowym Jorku, dom na Florydzie, limuzyny. Lato w Hamptons to dla niej szansa na powrót do dawnych znajomych i dawnego życia… Jacqui przyjechała do Stanów, żeby spotkać chłopaka, w którym zakochała się jeszcze w Brazylii - mówił, że spędza lato w Hamptons. Mara pochodzi z małego miasteczka. W Hamptons musi zarobić na college. Czy praca opiekunki to coś trudnego? Posmarować dzieciaki kremem z filtrem w dzień i pobalować w najlepszych klubach w nocy, prawda? Nieprawda! Eliza staje na głowie, żeby ukryć przed swoimi "przyjaciółmi", kim jest teraz. Myśli Mary zaprząta Ryan, superprzystojny najstarszy syn jej pracodawców. Jacqui znajduje swojego Luke’a, ale...
Czy szalone imprezy, designerskie ciuchy i gorący chłopcy wystarczą, żeby operki przeżyły najbardziej odlotowe lato?
Recenzja:
Świadomość, że zaraz do granic możliwości skrytykuje tę książkę nasuwa mi pomysł, żeby ustanowić osobne kryteria oceny dla każdego  gatunku. No bo w końcu, jeśli  pisałabym o „Au Pair” jako zwykłej młodzieżówce, głupawej i nic nie wnoszącej do mojego życia –  po prostu lekturze odprężającej na weekend, to postawiłabym jej wysoką notę.   Te kryteria spełnia doskonale. Wiem jednak, że nie powinnam bezsensu pisać pochwał, czemuś co na nie, po prostu nie zasługuje. Toteż nie będę. 

Zacznijmy od tematyki.  Banalna i taka oklepana. Rozumiem, że kiedy na okładce widnieje napis „Dla Fanów Plotkary” to nie można spodziewać się cudu, ale w tym wypadku  jest to jawna obraza Cecily Von Ziegesar! M. De La Cruz pokazuje nam życie wśród bogatych ludzi, no ale ile można o tym pisać? Przydałaby się jakaś główny wątek, wydarzenie, cokolwiek… A tutaj nic. Ciągle czytamy o tym samym. Pewnie  gdybyście zaczęli od pierwszych kilku stron, po czym przeszli na sam koniec, nic byście nie stracili. W niektórych momentach miałam wrażenie, że autorka chciała wprowadzić trochę głębi w tą opowieść, poruszyć pewne problemy młodzieży i przekazać je czytelnikom jako drugie dno tej powieści. Jednak „chcieć” to nie tyle samo co „zrobić”. 

Bohaterowie są płascy. Mimo że autorka chce wykreować ich charaktery, ( na początku szczerze wierzyłam, że to się uda) to już po kilkunastu stronach postępują zupełnie niezgodnie z ich usposobieniem. Tak więc mamy bogatą Elizę, piękną Jacqui i szarą myszkę Marę, która jest tutaj wzorem do naśladowania. Zero wad!  I to oczywiście na nią zwraca uwagę bogaty syn pracodawców operek. Jeśli zajrzeć głębiej to zauważymy, że wszystko jest niesamowicie szablonowe. No i denerwuje mnie, że podobnie jak w Błękitnokrwistych, autorka ukazuje „pustość” bogatych ludzi za pomocą wszechobecnych nazwisk projektantów. Wcisnęła je gdzie tylko się dało.

No dobra… Jeśli chodzi o jakieś plusy i podsumowanie… Chyba zaletą jest przystępny język i to, że szybko się ją czyta. Na odprężenie jest książką idealną, ale jeśli chcecie czegoś wartościowego, to trzymajcie się od „Au Pair” z daleka!

Ocena: 4,5/10


13.5.11

Recenzja: Nie mów nikomu – Harlan Coben

Nie mów nikomu – Harlan Coben
Wydawnictwo i data : Albatros 2007-07-26
Ocena: * *  * *
Opis wydawnictwa:
Od śmierci Elizabeth z rąk seryjnego zabójcy minęło osiem lat, ale młody lekarz David Beck nie potrafi o niej zapomnieć. Niespodziewanie pocztą elektroniczną otrzymuje niezbity dowód, że jego żona nadal żyje. Jak to możliwe, skoro jej ciało zostało zidentyfikowane ponad wszelką wątpliwość? Beck ignoruje ostrzeżenie "nie mów nikomu" i próbuje dotrzeć do sedna mrocznej tajemnicy, której ślady wiodą w przeszłość. Padają następne ofiary, zagadka goni zagadkę...

Recenzja:
Książkę dostałam od przyjaciółki i, muszę przyznać, podchodziłam do niej bardzo sceptycznie. Nie przepadam za kryminałami - często wydają mi się nudne, lub niedopracowane. Mimo wszystko, zaufałam jej, że jest to niesamowita pozycja, która wciąga i zaskakuje. Czy miała rację?

Raczej tak.

Już od pierwszych stron, historia Davida Becka mnie zainteresowała. Te wszystkie niedopowiedzenia, pojawiające się na samym początku, całkowicie mnie zmyliły. Nie spodziewałam się takiego przebiegu akcji, a i cała fabuła opierała się na czymś zupełnie innym, niż sobie wymyśliłam. W dodatku, pojawił się  wątek miłosny. Jak można się domyślić, już po kilkunastu stronach mój stosunek do tej pozycji był całkiem pozytywny.

Lekkie pióro Cobena sprawia, że historię czyta się szybko i łatwo. Autor przemyślał wątek zagadki i umiejętnie wykorzystał swój pomysł. Na samym początku,  dość szybko, stworzył napięcie, które utrzymywało się przez całą książkę. Rozpalił w nas także chęć poznania rozwiązań. Na szczęście, ujawniane były one stopniowo, co nie pozwalało na przewidzenie samego końca pozycji.  Samo rozwinięcie jest bardzo dynamiczne. Akcja goni akcję. Przy przewracaniu kartek towarzyszą nam niezliczone emocje. Zakończenie jest zaskakujące i warto dla niego przebrnąć przez kilka dłużyzn ( na szczęście niewiele!).

Bohaterowie zdobyli moją sympatię. Każdy z nich miał swój, unikatowy charakter, który motywował ich działania. Nikt nie był płaski i bez wyrazu, co jest ogromnym plusem.  

Nie mogę wam powiedzieć, jak ta pozycja prezentuje się na tle innych kryminałów.  Daję jednak słowo, że warto się z nią zapoznać. Polecam!

Ocena: 8,2 /10


11.5.11

Recenzja: Płonący Most – John Flanagan


Płonący Most – John Flanagan
Seia:  Zwiadowcy
Wydawnictwo i data: Jaguar, 2009-04-22
Ocena: * * * *

Opis wydawnictwa:
Królestwo Araluenu przygotowuje się do wojny z okrutnym baronem Morgarathem. Will, zwiadowca Gilan oraz Horacy otrzymują ważne zadanie - wyprawiają się do sąsiadującej z Araluenem Celtii, by wezwać jej władcę na pomoc w walce z najeźdźcą.

Gdy docierają na miejsce, ich oczom ukazuje się przerażający widok - wioski Celtii są opustoszałe, wiatr hula po zniszczonych zabudowaniach, na gościńcach zaś królują bandyci. Od wyczerpanej, niemal umierającej z głodu dziewczyny, bohaterowie dowiadują się, że Morgarath uprzedził ich zamiary - zaatakował Celtię, porwał górników, a króla i jego ludzi odrzucił daleko na południe... Gdy Gilan wyrusza z wieściami do Araluenu, Will, Horacy i Evanlyn odkrywają, że plan diabolicznego hrabiego jest dalece bardziej wyrafinowany, niż mogliby sądzić.

Tylko dni dzielą Morgaratha od wybudowania mostu, który pozwoli mu przerzucić armię na ziemie królestwa. Nie ma czasu, by poinformować o tym władcę, Will i Horacy muszą wziąć sprawę we własne ręcę. Ale spalenie mostu do dopiero początek kłopotów.

Recenzja:
Mimo tego, że pierwszy tom mnie jakoś szczególnie nie zachwycił, z radością sięgnęłam po kolejną książkę z serii Zwiadowców.  Po „Ruinach Gorlanu” bardzo przywiązałam się do bohaterów i pragnęłam poznać ich dalsze przygody.  „Płonący Most” tylko pogłębił sympatię, którą darzyłam Willa, Horace’a, Halta i Giliana. 

Właśnie od tego powinno się zacząć, przy ocenianiu tej książki – bohaterowie!  Flanagan osiągnął perfekcję w kreowaniu ich własnych osobowości i  nadawaniu im ogromnego realizmu, zarówno przez wybory jakich dokonują na stronach tej pozycji, ale również poprzez kreowanie pomiędzy nimi najróżniejszych więzi. W dodatku unikanie apoteozy głównych bohaterów, sprawiło, że łatwiej jest nam się z nimi utożsamiać. 

Drugą cechą tekstów wychodzących spod pióra Flanagana są barwne opisy. Za każdym razem kiedy występowały, moja wyobraźnia nie musiała się wysilać aby stworzyć całkiem wyraźny obraz bitwy czy ucieczki.  Czytaniu Zwiadowców towarzyszą emocje – strach, radość, niepokój, podekscytowanie… Tej książki nie da się bez nich przeczytać.

Wiele razy byłam zaskoczona obrotem akcji (od której właściwie nie ma odpoczynku!), choć w równie dużej liczbie przypadków, można domyślić się zakończenia. Myślę jednak, zważając na ogromny postęp jaki uczynił autor od czasów Ruin Gorlanu,  że jest to maleńki defekt, który pewnie zostanie poprawiony w kolejnych tomach – wiadomo, że człowiek uczy się na swoich błędach.

Najbardziej spodobało mi się zakończenie. Byłam zdziwiona, że to nie Will mógł pochwalić się największym osiągnięciem podczas wojny. Uwielbiam fakt, iż F lanagan nie odsuwa innych na bok,  nie obniża ich znaczenia w książce. Jest to częsty błąd w pozycjach dla młodzieży, którego okropnie nie lubię.
 Często spotykam się ze stwierdzeniami, że pierwszy tom zawsze jest najlepszy. Przekonajcie się, że istnieją wyjątki od tej reguły – sięgnijcie po Zwiadowców!

Czytaliście? Co sądzicie? Zgadzacie się, że drugi tom był zdecydowanie lepszy od drugiego? Zachęcam do wyrażania swojego zdania w komentarzach!

Ocena: 8,8/10

7.5.11

Recenzja: Błękitnokrwiści Tom 1 – Melissa De La Cruz

Błękitnokrwiści Tom 1 – Melissa De La Cruz


Seria: Błękitnokrwiści
Wydawnictwo i data: Jaguar 2010-03-10
Ocena: * * *

Opis wydawnictwa:
Schuyler Van Alen nie sądziła, że jest kimś więcej niż tylko normalną nastolatką. Bardziej normalną niż jej koleżanki. W doborowym towarzystwie dziewcząt z elitarnej prywatnej szkoły, Schuyler wyglądała jak brzydkie kaczątko, ale nie przeszkadzało jej to… Do dnia, w którym skończyła piętnaście lat. Żyły na przedramionach dziewczyny nabrzmiały, tworząc przerażającą mozaikę błękitów i fioletu. Pojawił się głód – potworne łaknienie, którego nie mógł zaspokoić ludzki posiłek. Schuyler zaczęła się zmieniać – w kogo? Wszystko splata się w czasie z tragiczną śmiercią jednej z uczennic Duchesne. Czy tragedia ma coś wspólnego z Schuyler? I dlaczego Jack Force, najprzystojniejszy i najbardziej pożądany chłopak w szkole nagle zaczął zwracać uwagę na ignorowaną dotąd koleżankę? Schuyler chce poznać sekret Błękitnokrwistych, ale prawda może ją wiele kosztować. Świat wampirów rządzi się własnymi prawami, a ten, kto ich nie przestrzega – ginie.

Recenzja:

Zdziwiłam się gdy zobaczyłam Błękitnokrwistych, leżących sobie spokojnie na jednej z półek w miejskiej bibliotece. Jednocześnie byłam szczęśliwa, że mam okazję przeczytać dość popularną ostatnio książkę za darmo, więc bez wahania wypożyczyłam ją i zabrałam się do lektury. 

Pierwsze wrażenie? Niesamowite tempo czytania. Księżka wciąga, zdecydowanie ze względu na język – młodzieżowy i bardzo przystępny.  Przewracałam strony, z każdą następną, czując głód wiedzy na temat wampirów, która, przyznaję,  została całkowicie zaspokojona.  Wiele z was narzekało na ogromną ilość, pojawiających się,  nazw elitarnych sklepów, projektantów, samochodów. W jakimś stopniu rozumiem autorkę – chciała ukazać wszechobecny materializm i oczywiście płytkość popularnych dziewczyn w Duchesne. W kształtowaniu ‘elity’ szkoły, ten zabieg bardzo jej pomógł. Nie jestem jednak do końca przekonana, czy nie było to zwykłe pójście na łatwiznę, uczepienie się stereotypów…

Szablonowość – to jest problemem tej książki. Mimo, że czyta się ją bardzo przyjemnie, nie trudno zauważyć wielu utartych już wzorów, takich jak przeciętna , trzymająca się na uboczu, dziewczyna, której  nienawidzi ta najbardziej popularna, a którą zaczyna interesować się  największy przystojniak… (Skąd ja to znam) 

Brakowało mi też grozy, którą reklamuje opis wydawnictwa. Według mnie, w tej pozycji, przeważa nadzwyczajny spokój. Jaka jest tego przyczyna? Nic się nie dzieje!  Nie mamy tu właściwie akcji, tylko wydarzenia, które zapewniają, że czytelnik się nie nudzi.  Traktuję pierwszy tom jako wprowadzenie,  zapewnienie nam odpowiedniej wiedzy na temat Błękitnokrwistych, więc ten defekt mogę jak najbardziej wybaczyć.  Pewnie w kolejnych częściach będzie więcej o tajemniczych zgonach i  ich przyczynach. 

Oczywiście nie chcę skupiać się tylko na złych stronach tej pozycji. W kilku miejscach mnie zaskoczyła, a wątek prawie-kryminalny był dość interesujący.  Wykreowane przez Melissę De La Cruz wampiry są zupełnie inne, niż  mogłoby się wydawać, a główna bohaterka nie jest Sierotką Marysią, co jest,  niestety, dość często spotykane w lekturach tego typu. 

Podsumowując, uważam książkę za całkiem dobrą, w kategorii czasoumilaczy – leciutkich lektur, które właściwie niczego nas nie uczą, ale strasznie wciągają.  Polecam  osobom  szukającym rozrywki na weekendowe wieczory, albo, jak to bywa w moim przypadku,  w trakcie jazdy do szkoły : )


Ocena: 7,2/10

4.5.11

Recenzja: Dom na krańcu czasu – Jeanette Winterson

Dom na krańcu czasu – Jeanette Winterson
Wydawnictwo i data: Znak 2008-06-12
Ocena : * * * *

Opis wydawnictwa:
Pierwsza powieść dla dzieci znakomitej pisarki brytyjskiej, autorki takich książek, jak: Zapisane na ciele, Nie tylko pomarańcze, Namiętność. Niezwykła opowieść o czasie, która rozgrywa się w wielu miejscach i różnych epokach – od starożytnego Egiptu po nieznaną planetę w odległej przyszłości.

Z zapartym tchem śledzimy losy dziewięcioletniej dziewczynki Silver uwikłanej w niesamowitą historię opowiadającą o walce o posiadanie Czasomierza, czyli o absolutne panowanie nad czasem. Świetnie skonstruowaną fabułę dodatkowo wyposażono w elementy teorii fal, czarnych dziur i fizyki cząsteczkowej, nie zatracając przy tym baśniowych cech. Cała historia rozpoczyna się w Londynie, kiedy w czasie zachodzi podobne zjawisko jak globalne ocieplenie - powstają niewytłumaczalne Tornada Czasu...


Recenzja:
Sięgając po tą książkę nie liczyłam na rewelację. Spodziewałam się raczej zwykłej historyjki, o super odważnej dziewczynce,  ratującej świat, a na końcu pokonującej złego bohatera.  Myślałam, że będzie szablonowo. Pani Jeanette sprawiła jednak, że zawiodłam się na swoim instynkcie. Oczywiście ku mojej uciesze!

Początek opowieści wprowadził nas w aktualne wydarzenia  w Londynie.  I tutaj przeżyłam pewien szok, kiedy zdałam sobie sprawę, że Tornada Czasu i inne anomalie są jak najbardziej na miejscu. Nie zaczynamy przygody z Silver od pierwszego takiego zdarzenia, wprowadzającego panikę i wszechobecny strach. Poznajemy ją, gdy wszyscy zdają sobie sprawę z istnienia dziwnych zjawisk – główna bohaterka także.   Oczywiście, to właśnie Silver  musi przywrócić czas w Londynie do normy.

Autorka  wyjaśnia nam historię Czasomierza powoli i etapami. Nie dostajemy natłoku informacji w pierwszym rozdziale. Historia tego potężnego zegara przewija się przez całą książkę, aż do ostatnich stron. Podczas czytania, nieraz chciałam poskładać wszystkie fakty, wywnioskować z nich coś konkretnego, jednak, musicie mi uwierzyć, nie dało się.  Pani Jeanette to zdecydowanie mistrzyni , jeśli chodzi o tworzenie tajemnic . 

Warto także napomknąć słówko o bohaterach tej książki.  Silver jest niesamowicie rezolutna i, choć jest główną bohaterką, daleko jej do szablonowych postaci. Już od pierwszych stron zyskała moją sympatię. Mój ulubieniec to jednak Gabriel. Nie powiem wam kim jest, ale muszę  przyznać, że nieraz wywołał u mnie delikatny uśmiech.  Autorka wykazała się ogromną wyobraźnią, kreując kogoś takiego.   Więź pomiędzy SIlver a Gabrielem, stworzona przez autorkę, sprawia, że ich wspólne poczynania nabierają realizmu, a czytelnik może być naocznym świadkiem narodzin prawdziwej przyjaźni, a potem miłości.

Prawdopodobnie po okładce i opisie, wydaje się wam, że jest to niczego nie ucząca młodzieżówka. Nic bardziej mylnego! Dowiedziałam się wielu rzeczy o mechanice kwantowej. Fakty te,   przedstawione w bardzo przystępny sposób, wznieciły we mnie iskierkę zainteresowania tą dziedziną nauki. 

Jeszcze jednym plusem jest to, że główne wątki przeplatają się z pobocznymi. Dzięki temu nie nudzimy się podczas czytania, ale też jesteśmy coraz bardziej zniecierpliwieni – pragniemy poznać zakończenie opowieści.  Zauważyłam, że wiele bohaterów drugoplanowych to parodie tych głównych. Wydaje mi się, że był to interesujący zabieg!

Podsumowując, polecam tą pozycję osobom lubiącym lekkie, przyjemne książki, które nie tylko bawią, ale także uczą. Jeśli macie ochotę na coś nieszablonowego, o interesującej tematyce i bardzo zaskakującym zakończeniu, sięgnijcie po DOM NA KRAŃCU CZASU. Gwarantuje, że się nie zawiedziecie. 

OCENA:  8,7/10

3.5.11

Podsumowanie kwietnia!



Kilka dni mnie nie było – majówkowy spływ po Piławie – a tu takie zaległości mam u was na blogach, że aż szkoda mówić. Oczywiście postaram się wszystko nadrobić, chcę tylko zapewnić, że czytam wasze recenzje, nawet jeśli nie dostajecie komentarzy.

Dziś jednak skupię się na swoim blogu, a dokładniej na podsumowaniu kwietnia. Niezmiernie cieszy mnie fakt, iż w minionym miesiącu zyskałam nowych obserwatorów, oraz statystyki miesięczne podskoczyły mi o kilka osób na dzień. Wszystkim Wam serdecznie dziękuję! Szczególne podziękowania należą się jednak stale komentującym, których  w sumie mogłabym wymienić, ale nie chcę, bo pewnie zapomniałabym o kimś i mogłabym urazić…  Macie duży udział w tworzeniu mojej motywacji do pisania ciągle nowych recenzji!

A teraz suche fakty:

W kwietniu przeczytałam 6 książek. Wiem, że mało, ale urwanie głowy miałam z testami gimnazjalnymi itp. itd. Poza tym były święta i zabrakło czasu.  W maju, na sto procent, będzie ich więcej!

Najlepszą książką okazała się „Chata” autorstwa Williama Paula Younga. Jeszcze raz zachęcam do przeczytania tej pozycji!

Najgorszą pozycją w kwietniu , bez wątpienia, pozostają „Złodzieje cieni” – Anny Ursu, choć zdecydowanie czytałam w swoim życiu bardziej beznadziejne lektury.

W kwietniu przeczytałam 1 książkę obcojęzyczną, którą było, napisane przez Marię V. Snyder „Storm Glass”. Przyjemna lekturka, polecam znającym angielski!

Książką, która dała mi najwięcej do myślenia, zostaje Chata” Williama P. Younga. Wygrywa w dwóch kategoriach!  :PP Żywię ogromny szacunek do autora, za stworzenie takiego dzieła. Temat był trudny, sposób przedstawienia fantastyczny. Odsyłam do RECENZJI.

Bohaterem, z którym chętnie  umówiłabym się na randkę jest… Will z „Ruin Gorlanu” Johna Flangana.

W tym miesiącu umieściłam także mój pierwszy stosik !

A już jutro: