25.3.11

Recenzja: Gdzie jest Jennifer – Annie Cassidy

Gdzie jest Jennifer – Annie Cassidy
Wydawnictwo i data: Kora, 2007
Ocena
*  * * *
Opis wydawnictwa:
Sześć lat temu, w pewien wiosenny, wietrzny dzień trzy dziewczynki wybrały się do pobliskiego lasu. Do domu wróciły tylko dwie z nich. Co się stało z tą trzecią? I co ta historia ma wspólnego z Alice Tully?
Alice mieszka z Rosie. Świetnie się ze sobą rozumieją. Ma też chłopaka, w którym jest zakochana z wzajemnością, a ich związek zaczyna wyglądać naprawdę poważnie. Na razie Alice pracuje w kafejce, ale jesienią czeka ją wielka odmiana – rozpocznie wymarzone studia. Jeden nieprzemyślany krok sprawia jednak, że koszmary przeszłości wracają. Ale czy w ogóle można przed nimi uciec? Czy da się zacząć wszystko od nowa?

Recenzja:
Książka zaintrygowała mnie opisem. W dodatku już nie raz czytałam o A. Cassidy jako o fenomenalnej pisarce, więc nie miałam wątpliwości, że przeczytać powinnam, a nawet muszę. Czym prędzej zwinęłam z bibliotecznej półki i zabrałam się do lektury.

Pierwsze wrażenie? Jej, jak szybko się czyta! Naprawdę byłam zaskoczona własnym tempem, bo w drodze do szkoły, podczas której udaje mi się przeczytać 20 stron, przeczytałam ich aż 33! Na początku stwierdziłam, że jest to spowodowane czcionką. Pewnie spotkaliście się już z napisem na lekturach „Czcionka ułatwiająca szybkie czytanie”.  Pomyślałam, że tutaj też musieli użyć takiej właśnie, bo w innym wypadku taka szybkość byłaby wręcz niemożliwa.  Teraz już wiem, w jak ogromnym błędzie byłam. To styl autorki, tylko i wyłącznie, powoduje taki efekt. Książka napisana jest niezwykle naturalnie, co sprawia, że nie musimy powracać do wcześniejszych fragmentów, żeby coś sobie przypomnieć, ani nie gubimy się. 

Podobał mi się nie tylko styl pisarski, ale sam pomysł, na mieszanie ze sobą przeszłości i teraźniejszości.  Myślę, że głównie to powodowało, że tak trudno oderwać się od lektury, bo autorka zawsze trzyma Cię w napięciu. Kiedy już coś ważnego zaczyna się dziać w czasie obecnym, Cassidy przenosi nas kilka lat wcześniej, abyśmy pozostali jeszcze przez moment w niepewności. W pewnym sensie ten zabieg sprawił, że powstały dwie odrębne opowieści, które łączy tylko jedna dziewczyna – tytułowa Jennifer.  Czasami jednak denerwowało mnie to, ponieważ wtrącone fragmenty opowieści pojawiały się ni  stąd ni zowąd i nie miały zbytniego związku z teraźniejszą akcją.  

Co do samej historii jest oryginalna, za co oczywiście dostanie ogromnego plusa w punktacji. Z pozoru mamy do czynienia ze zwykłym kryminałem młodzieżowym, ale po przeczytaniu, a nawet już w trakcie, zaczynamy przemyśliwać pewne sprawy, dotyczące społeczeństwa. W pewnych momentach burzymy się, gdy czytamy przytoczone w książce fragmenty artykułów, ale czy zachowalibyśmy się inaczej? Głównym przesłaniem tej książki dla mnie, było pytanie, czy ludzie się zmieniają, a jeśli tak to czy zasługują na kolejną szansę.  Każdy z nas musi odpowiedzieć na to pytanie sam. Autorka stara się jednak ujednoznacznić odpowiedź. Na jaką? O tym musicie przekonać się sami.

Podobał mi się wątek miłości, pojawiający się w tej lekturze. Po części dlatego, że je po prostu lubię, a po części ponieważ nie był on nadmiernie wyeksponowany i nie przyćmił całej historii. W dodatku myślę, że został przedstawiony dość realistycznie. 

Po tylu plusach, muszę tylko dodać, że bardzo, ale to bardzo, zawiodło mnie zakończenie.  Wydaje mi się, jakby autorka musiała już koniecznie skończyć, więc dała coś na pozór zamykającego całą  historię i tyle.  Chciałabym przeczytać kontynuację, dowiedzieć się co dalej działo się z bohaterką.  Równie chętnie zobaczyłabym filmową wersję tej powieści. Kto wie? Może kiedyś się doczekam.

Ostateczna ocena: 8,5/10

22.3.11

Recenzja: Szeptem - Becca Fitzpatric

Szeptem - Becca Fitzpatric
Wydawnictwo i data: Otwarte, 2010r
Seria:  Saga Szeptem
Ocena: 
         *  *  * *

Opis wydawnictwa:
 
Czasem zdarza się miłość nie z tego świata. Naprawdę nie z tego świata...

Patch jest tajemniczy i zabójczo przystojny. Nic dziwnego, że szesnastoletnia Nora uległa jego urokowi. Niemal natychmiast w jej życiu zaczęły dziać się rzeczy, których nie da się wytłumaczyć. Chyba że... Chyba że ktoś wie, że znalazł się w samym środku bitwy. Bitwy, którą od wieków toczą Upadli z Nieśmiertelnymi. O Twoje życie.

Ale cicho sza... Są tajemnice, o których mówi się tylko szeptem.

Recenzja:

Macie już dość wampirów, wilkołaków i innych nieistniejących stworzeń, które wdają się w romans ze zwykłymi dziewczynami? (Prawie słyszę, jak większość z was krzyczy TAAAK).  Osobiście chyba nigdy mi się to nie znudzi – taka słabostka. Dlatego, gdy tylko zobaczyłam opis „Szeptem” w jednej z gazet, od razu wiedziałam, że to coś dla mnie. 

Na początku zacznę od ogromnej wady, a mianowicie języka. Chyba każdy, kto czytał, przyzna, że jest on dość „dziwaczny”. Kolosalna ilość powtórzeń, wyrazy, których znaczenia nikt nie zna… Niekiedy zdania były zbudowane w taki sposób, że miałam wrażenie jakby pisał to pierwszoklasista. Na szczęście miałam okazję przeczytać zarówno wersję oryginalną, jak i polską i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że winę za to wszystko ponosi tłumacz.  Nie wiem czy tłumaczenie miało być wierne, czy piękne- wiem, że  zupełnie nie wyszło.  Najbardziej „podobał mi się” fragment (tu przytoczę niedokładnie z pamięci) gdy Vee  wg. tłumacza mówiła, że już pierwsze wyrazy w słowie  „szlachetna dieta” sugerują, co by chciała, żeby ją trafiło. W oryginale, o ile pamiętam, było, że już pierwsze litery w słowie DIET (ang. Dieta) sugerują, co by chciała przez nią zrobić (DIE – ang. Umrzeć). Zamiast bezsensownie tłumaczyć wystarczyło dodać przypis, no ale cóż…
Mimo fatalnego języka, książka mnie wciągnęła.  Przewracałam kartki z zawrotną szybkością, chcąc wiedzieć co będzie dalej. Akcja toczy się dość szybko i nie przypominam sobie nudnych i przeciągniętych momentów.  Niektóre fragmenty zaskakują, inne śmieszą, a inne powodują, że myślimy „och jak ja bym chciała być na miejscu Nory”.  

Bardzo podobali mi się bohaterowie. W niektórych poczynaniach Nory, znajdowałam odwzorowanie samej siebie lub moich znajomych. Co do Patcha, to nie sposób się zakochać. No ideał po prostu!  Oddała bym wszystko, żeby taki chłopak naprawdę istniał, choć pewnie i tak nie miałabym u niego szans.  Nie napiszę, że był realistyczny, bo to przecież anioł, ale ilekroć zostawał wspomniany w powieści, na moje usta wstępował uśmiech. Dużym plusem jest także postać Vee. Byłam mile zaskoczona tym, że przewijała się przez całą historię, a nie tylko na początku, jak to najczęściej bywa. Bardzo denerwują mnie książki, w których przyjaciele głównych bohaterów znikają, gdy  tylko rozpoczyna się akcja. 

Do lektury zachęcam przede wszystkim fanów tego gatunku. Jest to lekka powieść, którą czyta się naprawdę szybko.  Zanim sięgnęłam po kontynuację, miałam nadzieję, że autorka rozwinie wątek upadłych aniołów i nie zawiodłam się, także gorąco polecam całą serię!

Ostateczna ocena 8.6/10

21.3.11

WIOSNA!!!

Heej!
Witam was w ten piękny wiosenny dzień. Mam taki niesamowicie dobry humor, o jaki zawsze przyprawia mnie świadomość nadchodzącego ciepła. W każdym razie chciałam tylko podzielić się z wami moją wiosenną piosenką, która cały dzień chodzi mi po głowie. A jest to:

 
A może wy posiadacie jakieś swoje piosenki, kojarzące się wam z pierwszym dniem wiosny? Jeśli nie, to szkoda, jeśli tak to dawajcie tytuły :P

Coming up tomorrow:
Papa :*

18.3.11

Recenzja: Świeżo zatemperowany scyzoryk – Agata Mańczyk


Świeżo zatemperowany scyzoryk – Agata Mańczyk
Wydawnictwo i data: Telbit 2005r
Seria: Przeczytaj mnie
Ocena:  *  *

Opis wydawcy:
Kolejna pozycja z serii "Przeczytaj mnie". Doskonała powieść dla młodzieży, osadzona w dzisiejszych realiach. Współczesne problemy nastolatków: miłość, przyjaźń, relacje z rówieśnikami i rodzicami. Wartka akcja, nieprzewidywalne i zaskakujące zdarzenia i sytuacje.

..Kostek był naprawdę straszliwym pechowcem. Nie dość, że miał trzy siostry i ojca, który w ogóle nie zwracał na niego uwagi, to jeszcze wkurzył szefa najgroźniejszej bandy w szkole. Lilka najbardziej na świecie nie lubiła swojego imienia i babki czarownicy. Jakby tego wszystkiego było mało, musiała dogadać się z ojcem i odnaleźć matkę, która odeszła dawno temu. Filip miał już szczerze dość tego, że rodzina traktuje go jak ostatniego głupka. Rodziców miał raczej do niczego, o starszym bracie szkoda nawet gadać. Do tego wszystkiego ciotka Olga zupełnie zwariowała, a on sam co chwila spotykał kogoś, komu musiał dać w zęby. Sylwester zapowiadał się naprawdę parszywie. Kto by się spodziewał, że w ciągu pierwszego kwadransa Nowego Roku wszystko może się zmienić. Wystarczy tylko świeżo zatemperować scyzoryk…

Recenzja:

Pozycja młodzieżowa, która miała poruszać współczesne problemy nastolatków, polecana, a w dodatku napisana przez polską autorkę. Pomyślałam, że chyba warto przeczytać, ale teraz troszeczkę żałuję poświęconego na nią czasu. Nie była taka najgorsza, niemniej żadnego swojego problemu w niej nie znalazłam, a co więcej, świat młodzieży był przedstawiony nierzeczywiście. Autorka zupełnie nie oddała atmosfery panującej w środowisku dzisiejszych nastolatków!

Książka zaczęła mnie denerwować już od pierwszych stron. Zawarte jest na nich przedstawienie głównych postaci. Ich imiona wyprowadzały mnie z równowagi przez cały czas czytania! Nie wiem, czemu miało służyć nazwanie bohaterów: Bonawentura, Kostek czy Lila. Rozśmieszeniu czytelnika? Cóż… Mnie to zwyczajnie przeszkadzało!

To jeszcze nie wszystko, co do głównych postaci! Są puste, czarno-białe i sztywne. Naprawdę zastanawiam się, jak to jest, że powieści młodzieżowe, pisane przez polskich autorów są najczęściej głupawe i nudne. Zauważam pewną cenzurę, która tak odróżnia nasze dzieła od amerykańskich. Polacy ciągle boją się pisać w powieściach dla nastolatków o uzależnieniach, seksie, dyskryminacji wśród rówieśników. Zamiast tego spotykamy się z idealnymi bohaterami, których problemy są tak dalekie od naszych (nastolatków) jak stąd na Marsa. I nie przesadzam. Wszystko dlatego, że dorośli ciągle boją zgorszenia młodzieży. Uważam, że to głupie i zupełnie niewspółczesne podejście.

Podczas czytania ciągle się gubiłam. Nie wiem czy robiłam to  nieuważnie, bo przecież akcja (a raczej jej brak) obejmuje tylko trzech bohaterów, czy może po prostu byłam już zbyt znudzona, żeby wszystko zapamiętywać, ale ciągle musiałam wracać do poprzednich stron, aby w myślach powiedzieć „achaaa to teen!”. Wiele sytuacji kojarzyło mi się z  tymi, które są w serialach wyświetlanych na Disney Chanel, co zbyt dobrze o powieści nie świadczy. Dużo oklepanych motywów i przewidywalność to chyba główne cechy tej książki!

Nie można jednak odmówić autorce ciepła, jakie zawarte jest w tej powieści. Książka zdecydowanie poprawia nastrój , tyle że wszystko jest takie idealne, a ja nienawidzą, kiedy to się zdarza. Polecam osobom do czternastego roku życia. Myślę, że starszym, niestety się nie spodoba.

Ostateczna ocena: 5/10

Sprawy organizacyjne:

1. Dziękuje Wam za komentarze, to naprawdę dużo dla mnie znaczy, że komuś chce się coś napisać na moim blogu.  Chciałabym komentować Wasze wszystkie notki i staram się to robić, ale często brakuje mi czasu, także wybaczcie :)

2. Jak wam się podoba mój nowy szablon?




15.3.11

Recenzja:Desiree, czyli czas próby - Heidi Hassenmuller

Desiree, czyli czas próby – Heidi Hassenmuller
Wydawca i data: Ossolineum 2010-02-24
Ocena: * * * * *

Opis wydawcy:
Désirée jest młoda, zakochana i wydaje się, że życie stoi przed nią otworem. Niespodziewanie jednak jej chłopak ginie w wypadku, a ona musi nauczyć się z tym żyć. Na dodatek zaczyna mieć problemy z chodzeniem, a po wielu błędnych diagnozach zostaje skazana na wózek inwalidzki. Dziewczyna nie poddaje się, przekonuje się, czym jest prawdziwa przyjaźń, miłość i jak wiele znaczy w życiu cel, do którego dąży.

Recenzja:
Są dwa rodzaje książek, które służą mi pomocą w beznadziejne dni: zabawne i przytłaczające. Pewnie zastanawia was, czemu te drugie…  Tylko dlatego, że czytając o nieszczęściach dotykających innych  zaczynam mieć świadomość, że moje narzekania i doły są zupełnie bezpodstawne. Teraz, tak się złożyło, że mam  niesamowicie smutny tydzień, zupełnie bez przyczyny! Najchętniej usiadłabym i płakała cały dzień, ale przecież tak nie można. Sięgnęłam więc po „Desiree czas próby.  Po opisie wydawnictwa, chyba nie macie wątpliwości, do której z grup należy ta książka, prawda?

Po pierwszych stronach, byłam zszokowana. Głupawy romans w wydaniu H. Hassenmuller? Nie, nie nie! To nie może być prawda! Czyżby moja ulubiona autorka napisała zwykłą, mało ambitną powieść dla nastolatek? Miałam ochotę zamknąć tą książkę i do niej nie wracać, bo naprawdę bałam się, że zrujnuje ona moje wyobrażenie o twórczości Heidi. Uważam jednak, że nie powinno się kończyć książki w połowie, a już na pewno nie na początku!  Mój upór zrobił swoje i czytałam dalej.

Na szczęście dalsza część powieści zupełnie zrekompensowała felerny początek, przez który, o mało co, nie odłożyłam powieści na półkę! Heidi stworzyła cudowną i wzruszającą historię o pokonywaniu trudności i wierze w sens życia, która niesamowicie motywuje do cieszenia się każdym dniem. W dodatku, jest to historia oparta na faktach, co sprawia, że postacie w niej opisane  są bardzo rzeczywiste, a we mnie wzbudził się ogromny podziw dla głównej bohaterki, tytułowej  Desiree, którą bez oporów, można nazwać kobiecą wersją biblijnego Hioba. 

Charakterystyczną cechą stylu pisania H. Hassenmuller jest używanie prostego  języka. Autorka posługuje się nim płynnie, opisując najbardziej skomplikowane uczucia i sytuacje  za pomocą banalnych słów. Niektórzy z was mogą uznać to za wadę, ja, osobiście, postrzegam to jako zaletę. Inną cechą twórczości tej autorki jest dynamika. Zdarzenia przechodzą w czasie, czasem lekko „skacząc”, zapobiegając znudzeniu czytelnika. Mimo to, niekiedy brakowało mi rozwinięcia pewnych sytuacji  i żałuję, że Heidi tego nie zrobiła, bo dodanie kilku stron do tej krótkiej książki, nie byłoby błędem.

Chętnie przeczytałabym kontynuację tej książki,  gdyż jej końcówka, tak naprawdę niczego nie wyjaśnia, ani wbrew pozorom, nie kończy historii Desiree. Polecam do przeczytania, szczególnie gdy wydaje nam się, że gorzej być nie może, ale także w każdej, wolnej chwili. Mimo pozorów, jakie stwarza opis wydawcy, jest to powieść głównie o nadziei i walce, które nadają sens naszemu życiu. Ta książka nauczy nas pewnych ważnych prawd życiowych, które warto, a nawet trzeba, poznać. Szczerze zachęcam. 

Okładki opisywać nie będę, bo opisywanie obrazów to jednak nie moja działka. Powiem tylko, że mi się podoba.


Ostateczna ocena 9,3/10

11.3.11

Recenzja: Dziewczyna z Pomarańczami – Jostein Gaarder

Czy przystanąłeś kiedyś w zimowy dzień i zachwyciłeś się opadającymi płatkami śniegu? Czy podziwiasz uroki otaczającej nas natury? Czy potrafisz dostrzec piękno w zwykłym trzmielu? Czy wiesz, że jesteś tylko jedną z części ogarniającego nas wszechświata, którego jeszcze nie jesteśmy wstanie zrozumieć? I najważniejsze… Czy twoje życie jest bajką?
Bajkowe życie. Wyobraźcie to sobie.  Co widzicie? Księżniczki? Ogromnego smoka? Bogactwo? Szczęście? A co jeśli teraz wam powiem, że  może to być również ból i smutek? Że cierpienie i że ostatecznie śmierć? Uwierzycie?

Dziewczyna z Pomarańczami – Jostein Gaarder
Wydawca i data: Czarna owca 2004-02-17
Ocena: * * * * *

Opis wydawcy:
Dziewczyna z Pomarańczami - to przede wszystkim piękna opowieść o poszukiwaniu miłości i odwadze, by wybrać z trudnych ścieżek życia właściwą. 15 letni Georg - dotąd zupełnie przeciętny chłopak zmienia się w dniu, kiedy otrzymuje niezwykły list. Nadawcą jest nieżyjący od lat ojciec Georga... W chwili jego śmierci, chłopiec miał zaledwie 4 lata - pamięta go jedynie z przechowywanych w rodzinnych zbiorach starych zdjęć i filmów. Ojciec napisał list tuż przed śmiercią, gdy był pewien, że nie uda się pokonać choroby. Przez wiele lat list leżał w dziecięcym wózku czekając na chłopca. Znaleziony u progu dojrzałości Georga staje się znakiem przemiany i inicjacji. Ojciec opowiada w nim o swojej miłości do tajemniczej Dziewczyny z Pomarańczami, także o próbach rozwiązania jej zagadki. Zadaje pytania o sens życia, gdy śmierć wydaje się być nieuchronna... Inspirowany listem chłopak, usiłuje sprostać pytaniom ojca, przekroczyć granice czasu i śmierci. Posłuży temu pisana wspólnie z nim książka, której patronuje "Dziewczyna z Pomarańczami". W znakomitej powieści nie tylko dla młodzieży.  Jostein Gaarder celuje prosto w serca czytelników i jak zwykle trafia w samo sedno.

Recenzja:
Czytam tą książkę po raz drugi. To właściwie już o czymś świadczy, prawda? Przecież nie sięgałabym znów po tę samą pozycję, gdyby nie była tego warta! Ta zdecydowanie jest! I już się cieszę, że napiszę kolejną dobrą recenzję. Zdecydowanie preferuje to niż obsmarowywanie autorów i ich dzieł. (Ale czasem nie pozostawiają nam wyboru – sami dobrze wiecie!)

Książka mnie urzekła. Czym? – spytacie, a ja bez wahania powiem: PROSTOTĄ! Niby zwykły list, napisany przed laty. Niby zwykłe opowiadanie. Niby coś takiego, co spotykamy ciągle we współczesnych dziełach, a jednak coś innego. Autor sprawił, że w trakcie książki zaczynamy rozważać swoje własne życie. Myślimy i analizujemy naszą przeszłość, a co najważniejsze wyciągamy wnioski. 

Gdyby istniała lista książek uczących nas żyć, to zdecydowanie umieściłabym na niej „Dziewczynę z pomarańczami". 

Nie spodziewajcie się po tej pozycji dynamicznej  akcji, czy zapierającego dech w piersiach romansu. Jest to opowieść o życiu. Mimo to, z każdą następną stroną coraz bardziej nas zaskakuje i pragniemy poznać dalsze losy bohatera. W dodatku opisywana miłość tak bardzo różni się od tej wyidealizowanej, pojawiającej się coraz częściej we współczesnych dziełach.

Co do samego zapisu książki, to  przeważa opis sytuacji, jednak autor zastosował go tak umiejętnie, że ani przez chwilkę się nie nudzimy. Prosty język sprawia wrażenie, że czytamy prawdziwy list, który kiedyś istniał naprawdę. Wtrącenia Georga, czyli adresata listu, sprawiły, że czułam jakby ktoś opowiadał mi tą historię prosto w oczy. Jakby chłopiec był moim znajomym. Jakbyśmy siedzieli w kawiarni, a on mówił mi o tym wszystkim. 

Byłam wzruszona. Przeczytałam tą książkę o wiele za szybko. Chciałabym jeszcze pozostać przez chwile w świecie stworzonym przez Gaardera. Jeszcze troszkę.

Polecam każdemu, niezależnie od wieku i płci.

Okładka:
Okładka sprzedaje tą książkę. Pamiętam, że gdy pierwszy raz zobaczyłam tę książkę w bibliotece, to właśnie dzięki niej, bo zwraca na siebie uwagę. Myślę,  że to dzięki kolorystyce.
Podoba mi się!

Ostateczna ocena 9/10

8.3.11

Recenzja: Cherub "Bandyci" Robert Muchamore

Recenzja  z okazji naszego święta :) Życzę wam dziewczyny miłości, uśmiechu, spełnienia marzeń  i dużej ilości nowych książek do czytania!
 
Bandyci – Robert Muchamore
 
Wydawca i data:  Egmont 14-04-2011
Seria : CHERUB
OCENA:
* * * *


Opis wydawcy:
Dantego Scotta wciąż nękają koszmary po tym, jak bandyci wymordowali całą jego rodzinę. Kiedy więc dostaje szansę zostania znakomicie wyszkolonym szpiegiem – członkiem CHERUBA – nie waha się ani chwili. Gdy wraz z Jamesem i Laurą Adams otrzymuje zadanie zdobycia informacji o klubie motocyklowym Bryganci MC, jest gotów wykorzystać wszystko, czego się nauczył, by zemścić się na ludziach, którzy odebrali mu bliskich. Agenci CHERUBA są skuteczni, ponieważ kryminaliści nie przypuszczają, że mogą być szpiegowani przez dzieci. Oficjalnie nieletni agenci nie istnieją.


Recenzja:
Chciałabym wam przytoczyć wszystkie poprzednie części Cheruba, tyle że było ich tak dużo, a ja czytałam to wszystko tak dawno…. Mimo wszystko każda książka osobno pozostanie w mojej pamięci, a James Adams i jego misje zapisują się jako „najlepsze” w kategorii bohaterów i fabuły.   

I tak oto zabieram się do streszczania  11  z serii, przygody młodego agenta i jego przyjaciół.

Zawsze, ale to zawsze, kiedy opisuje komuś CHERUBA mówi „to chyba nie dla mnie…”, a myśli „jeju… ale LAME książka.”, ale kiedy zabierze się do czytania to nie przestaje, aż do ostatniej strony. W każdej książce autor prezentuje nam nową misję  dla młodych agentów, w której każdy szczegół jest dopracowany do perfekcji. Czytałam już wiele kryminałów i często denerwują mnie niedociągnięcia w treści lub ogólnie panujące zamieszanie, ale jeśli chodzi o CHERUBA, to z ręką na sercu mówię: TUTAJ TEGO NIE ZNAJDZIECIE. 

Robert Muchamore zasługuje na aplauz po raz kolejny!

„Bandyci” wciągają nas w świat agentów i tajnych misji, w nieco inny sposób niż poprzednie książki. Długi początek ( co nie oznacza, że nudny – wręcz przeciwnie) przedstawia wcześniej nieznanego czytelnikom agenta – Dantego Scotta, który był przez poprzednie lata na jednej z najdłuższych w historii CHERUBA misji.  Jest to historia jego życia do czasu przyjścia do Kampusu. Przy okazji poznajemy okoliczności przybycia do niego Laury, czego we wcześniejszych seriach nie było.  Chociaż pełno tam opisów, czytałam z zapartym tchem!  Nie mogłam się doczekać kiedy pojedzie na misję i ponownie zobaczy miejsca ze swojego dzieciństwa… oraz stawi czoło ludziom, którzy pozbawili go rodziny. Wiele pytań pojawiało się w mojej głowie… Czy będzie w stanie zachować profesjonalizm? A może postanowi się zemścić? W poszukiwaniu odpowiedzi przewracałam strony w tempie zawrotnym i dosłownie oderwać się nie mogłam!  

Cherub jest napisany takim żywym językiem… Nie ma tu nudnych szablonowych fragmentów, rodem z kursu pisarskiego, ani wymyślnych słów z milionem przypisów  na dole.   Po prostu kocham zagłębiać się w historie stworzone przez pana Roberta, bo czyta się je ‘leciutko’.  No i jeszcze, co do języka, to ważnym elementem są dialogi. Ilu z nas czytało książki, w których dialogi są sztywne i nierealistyczne? Ilu z nas wybuchało śmiechem, po przeczytaniu owych właśnie? Myślę że każdy ,choć raz.  Uśmiech na waszych twarzach pojawi się i tutaj, ale w momentach zamierzonych przez autora, gdyż beznadziejnych  wypowiedzi  w tym dziele nie znajdziecie! 

A zachowanie i myśli bohaterów? Również dobrze odwzorowują współczesnych nastolatków. Czasem odnajdywałam w poczynaniach bohaterów, moich własnych znajomych (oczywiście nie w momentach gdy  agenci skopywali komuś tyłek, albo podkładali podsłuchy ;)  )

Wartka akcja i jej zwroty…  Miliony pytań zrodzonych w głowie podczas czytania i tylko jedno pragnienie: więcej! Więcej! Więcej! Tak, to cechy tej serii! 

Ech… Rozpływam się nad zaletami, ale to tylko dlatego, że nie znalazłam wad. Po prostu zaskakujące, ale tak jest! Chciałabym napisać jakieś złe słówko, żeby nie było tak różowo, ale pozostanę szczera – WAD NIE WYKRYTO.
Teraz zastanówcie się jakiej książki szukacie:
DOBREJ? – Cherub
LEKKIEJ ? – Cherub
WCIĄGAJĄCEJ? – Cherub
ORYGINALNEJ? – Cherub!
Cherub, Cherub, Cherub!

SZCZERZE POLECAM!

Okładka:
Jestem pod wrażeniem tego, w jaki sposób okładki CHERUBA ewoluują . Na początku całkowicie beznadziejnie, poprzez znośne do relatywnie dobrych! Maxa nie będzie, ale  no cóż...  przecież nie zasługuje. 
Ocena ostateczna 9,5/10
Chcecie wiedzieć więcej o serii? --> KLIK

5.3.11

Recenzja: Pewnej Wrześniowej Niedzieli - H.Hassenmuller

Pewnej Wrześniowej Niedzieli – Heidi Hassenmuller
Wydawca i data:  Ossolineum  16-01-2009r
OCENA:
* * * *

Opis wydawcy:
Kiedy Thomas dowiaduje się, że jego mama oczekuje dziecka, wcale nie jest zachwycony. Gdyby to chociaż był brat! Ale na świat przychodzi Angela - dziewczynka, która nieoczekiwanie podbija serce chłopca. Przepięknej wrześniowej niedzieli nikt nie spodziewa się dramatu. Angela umiera. Thomas nie może tego pojąć. W tej niezwykłej książce autorka z dużym taktem i wyczuciem opisuje, jak Thomasowi w końcu udaje się uporać z własnym bólem, w czym najbardziej pomaga mu pełen miłości dziadek.

Recencja:
Heidi Hassenmuller jest bezapelacyjnie moją ulubioną autorką, dlatego, gdy tylko zobaczyłam „Pewnej Wrześniowej Niedzieli” spoczywającą na półce w miejskiej bibliotece, wiedziałam że czeka ona na mnie. Choć opis z tyłu książki mnie nie zachęcał to jednak postanowiłam przeczytać ją od razu. I teraz, tuż po zakończeniu, mogę z ręką na sercu powiedzieć, że H. Hassenmuller zachwyciła mnie po raz kolejny.

Książka ukazuje życie małego Thomasa, który stara się zrozumieć cud narodzin. Napisana prostym językiem, idealnie odwzorowuje tok myślenia małego chłopca, który wielu rzeczy w swoim obecnym życiu nie jest w stanie ogarnąć. Choć na początku powieść wydaje się napisana pod młodsze dzieci, to późniejsza treść pozbawia nas takich złudzeń.

Chłopiec obawia się wielu rzeczy związanych z narodzinami siostry – co jeśli przestanie być ważny dla rodziców? Albo co jeśli będzie musiał opiekować się siostrą, bo mama będzie ciągle zmęczona? Zadręczając się tymi pytaniami, wcale nie czuje radości, gdy po raz pierwszy widzi siostrę. Nie interesuje się nią, aż do chwili gdy mała obdarza go pierwszym uśmiechem. I wtedy w psychice małego chłopca zachodzi zmiana. Chce być starszym bratem, jest dumny. Uwielbia pomagać przy opiece i planuje przyszłe zabawy… aż do Pewnej Wrześniowej Niedzieli.

Angela umiera, a Thomas zaczyna się o to obwiniać. Zadręcza go nowe pytanie- co jeśli rodzice mają do niego żal, że on żyje, a ona nie? Przestaje spotykać się ze znajomymi i mieszka u swojego dziadka. Mimo wszystko, nie chce zapominać o siostrze. Nie jest na to gotowy.

Powieść idealnie pokazuje przemiany zachodzące w psychice małego chłopca. Widzimy jego dziecinne podejście do wielu spraw, widzimy jak bardzo stara się je zrozumieć, choć nie może. A wiecie co sprawia, że mimo braku opisów, zwrotów akcji i momentów zaskoczenia jest ona taka fantastyczna? Odpowiedź jest prosta: bo  to jedna z najbardziej rzeczywistych książek, jakie przyszło mi przeczytać. A tę cechę cenię sobie najbardziej.( No i oczywiście dlatego, że Heidi jest niesamowicie dobrą autorką!)

Cóż mogę dodać? Może jeszcze to, że książka zmusi was do przemyśleń... Pochwalę się, albo raczej poinformuję was, że uroniłam łezkę, czytając… Polecam, polecam, polecam… I nie zrażajcie się  początkową dziecinnością utworu!
A jeśli chodzi o minusy to niestety jest to najgorsza książka H.Hassenmuller jaką do tej pory przeczytałam. Mimo wszystko DOBRA.

Okładka:
Cóż… Okładka mi się nie podoba. Oczywiście widzę jej metaforyczne znaczenie, ale jest  w niej coś niepasującego… Może kolory?  Nie sądzę, żeby przyciągnęła ona wiele osób do zakupu książki, więc nota będzie niska ;(


Ostateczna ocena: 7,8/10

3.3.11

Recenzja: Wyznania zakupoholiczki- Sophie Kinsella

03.03.2011r.
Wyznania zakupoholiczki-  Sophie Kinsella

Wydawca i data : Świat Książki 2010r.
Ocena:
* * *
Opis wydawcy:
Powieść obyczajowa, pełna zwariowanego humoru i błyskotliwych obserwacji codziennego życia. Tytułowa zakupoholiczka to Rebeka Bloomwood, trzydziestoletnia dziennikarka o umiarkowanych dochodach, nałogowo robiąca zakupy, najchętniej w markowych sklepach. To powoduje, że ma na koncie nieustanny debet, mimo że zawodowo radzi, jak dobrze lokować pieniądze! Pomiędzy kolejnymi zakupami i upomnieniami z banku, Rebeka znajduje jeszcze czasem czas na mężczyzn. Pewnego dnia, przedziwnym zrządzeniem losu, staje się nieomal gwiazdą telewizji...

Recenzja:
Do przeczytania „Wyznań” brałam się kilka razy. I kilka razy kończyłam na dziesiątej stronie.… Po takiej książce spodziewałam się tylko byle jakiej fabuły, zakończonej głupawym romansem, czyli podsumowując - żadnych wygórowanych oczekiwań. Miała to być taka sobie czytanka na zimowe wieczory (a raczej noce, sądząc po godzinach, w jakich mam czas na książki).

Co przywodzi na myśl tytuł? Że będzie to opowieść o kobiecie namiętnie wydającej swoje pieniądze, w markowych sklepach, którą w końcu zaniepokojony kochanek wyśle na odwyk i wszystko skończy się szczęśliwie. O dziwo, odwyku nie było! I tu pierwsze zaskoczenie. Książka opowiada o życiu zakupoholiczki, o jej codziennych problemach i radościach, a głównie o pokrętnych wymówkach, mających na celu odroczenie spłaty długu. I tak dowiadujemy się o śmierci ciotki Emertrudy, wierze głównej bohaterki i jej najdziwniejszych chorobach. Muszę przyznać, że mnie to rozśmieszyło. 

Książka pisana jest z perspektywy głównej bohaterki – Rebeki i składa się w większej części z opisów. Nie wiem jak wy, ale ja tego nienawidzę! A tutaj, proszę bardzo, śmiało mogę nazwać autorkę KRÓLOWĄ OPISÓW PRZEŻYĆ WEWNĘTRZNYCH. Wyobraźcie sobie, że potrafiła oddać uczucia bohaterki niesamowicie realistycznie. Opisywała jak zmienia się jej ciało, opisywała co dzieje się w jej głowie… MISTRZOSTWO.

No dobra, koniec tego zachwalania, teraz gorsza część recenzji. Wiadomo, nie jest to literatura wysokich lotów, a więc wiele jest tu oklepanych motywów. Głupawa kobietka z problemami finansowymi zakochuje się z wzajemnością w specjalistą od tychże właśnie, a na końcu mamy bajkowy HAPPY-END.  Książka za oryginalność nie dostanie u mnie wysokiej noty… ale – Bawi i zaskakuje… a czego więcej potrzeba od lekkiej lekturki?
Przeczytajcie… ja nie żałuję!

OKŁADKA:
Książka ma wiele okładek, więc ocenię tą, którą możecie zobaczyć powyżej. Podoba mi się czcionka, zastosowana przez projektanta. Taka fikuśna… Ponadto, sam motyw torebek, które ledwo mieszczą się w przedstawionej dłoni idealnie pasuje do psychiki głównej bohaterki, która ze względu na zakupy nie radzi sobie z rosnącymi rachunkami…

Dla leniwych:
+
-książka rozśmiesza;
-Są momenty zaskoczenia
-Przyjemnie się czyta
- Świetne opisy przeżyć wewnętrznych

-
-przydługi wstęp
-oklepane motywy
-bajkowy i małorealny HAPPY-END


OSTATECZNA OCENA: 7,5/10